Wednesday, March 12, 2008

O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej



Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 2)
Nasz Dziennik, 2008-03-12
O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej
Siostra Teresa Antonietta Frącek RM

Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat

Na specjalne omówienie zasługuje ukrywanie dzieci żydowskich w ponad 40 sierocińcach zgromadzenia. "Zakłady dla sierot Rodziny Maryii przepełnione były dziećmi żydowskimi, gdyż - jak relacjonują siostry i osoby spoza zgromadzenia - nie odmawiano pomocy dzieciom, narażonym na niechybną śmierć".

Przełożone i siostry, w poczuciu obowiązku ratowania prześladowanych, ryzykowały swoim życiem i mieniem zgromadzenia. Największe zasługi na tym polu położyła matka prowincjalna Matylda Getter. "Jej energia - wspomina Jan Habdank - mądrość, praktyczność, nieustraszona odwaga zabłysły w całej pełni podczas okupacji hitlerowskiej" (Wspomnienie... o Matce Matyldzie Getter "Matusia", "Słowo Powszechne", 1968, nr 35).
"Nie wiem, co bardziej ceniłam u Matusi - pisała dobrze znająca ją z lat okupacji Maria Niklewicz - czy męski rozum, czy delikatność kobiecą, czy szybkość decyzji, czy zmysł organizacji, czy zawsze trafne rozstrzygnięcia, czy niewyczerpaną cierpliwość w udzielaniu się wszystkim, czy gotowość wyrzeczenia się siebie o każdej chwili dnia i nocy" (List do m. Heleny Kaniak, 10.08.1968 r., ARM II 60). A trzeba tu dodać, że m. Getter była to już starsza osoba, licząca w chwili wybuchu wojny 69 lat. Jej przenikliwość, otwartość na potrzeby ludzkie, roztropność i trafność posunięć, szacunek, jakim się cieszyła wśród ludzi świeckich i duchownych, podkreślają także inne relacje (Relacja Marka Gettera, 7 marca 1992 r., Warszawa, ARM AZ VIII 47).
Ogromnie dużo Żydów, dzieci, młodzieży i starszych przeszło przez skromny drewniany dom - siedzibę m. Getter w Warszawie przy ul. Hożej 53, skąd dzieci kierowane były do sierocińców, dorosłe dziewczęta do pracy do zaufanych rodzin, osoby starsze do klasztorów zgromadzenia usytuowanych w odosobnieniu, a pewna ich część ukrywała się w tymże domu na Hożej. Stale przebywało tu pewne małżeństwo, kilka kobiet, a w internacie grupa dziewcząt.
Do m. Getter zwracali się Żydzi, a najczęściej ich protektorzy i wysłannicy z prośbą o zaopiekowanie się dziećmi, znalezienie pracy, miejsca ukrycia. Jakie uczucia targały sercami tych dzieci, możemy poznać z relacji Małgorzaty Mirskiej, która wyprowadzona z getta i ukrywana przez wiele osób, przyszła wreszcie na Hożą wraz z młodszą swą siostrą Ireną. Wspomina ona: "Strasznie się bałam, ponieważ miałam okropny wygląd, 'złą twarz'... Przechodząc przez furtę, miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka przełożona Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: Tak. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną" (Relacja, VIII, 99).

Ukrywanie dzieci żydowskich w sierocińcach
Ważną sprawą było wyrobienie dzieciom żydowskim nowych dokumentów, zmiana nazwisk i imion, zaopatrzenie w metryki urodzenia. W tym celu siostry zbierały z różnych stron Polski katolickie metryki, np. ze Lwowa, Grodna, Wadowic, Wilna, Wołkowyska, a przede wszystkim z parafii warszawskich: św. Barbary, św. Floriana, Św. Krzyża, św. Wojciecha, św. Jakuba i Wszystkich Świętych. W archiwum zgromadzenia w Warszawie przechowuje się 13 metryk wyrobionych w powyższych parafiach dla dzieci "Sierocińca Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Aninie", założonego w 1941 r. i usytuowanego w willi Lotha, przy ul. Poniatowskiego (obecnie - Zorzy), a także blankiety metryk z podpisem i pieczęcią parafii, przygotowane dla dzieci żydowskich.
We Lwowie w wyrabianiu metryk współpracowały siostry z parafią św. Antoniego. Nowe metryki dr Helena Krukowska naświetlała lampą kwarcową, aby nabrały barwy starych, pożółkłych dokumentów. Dla Żydówek w Łomnie, w powiecie Turka nad Stryjem (obecnie Ukraina), s. Zofia Blanka Pigłowska wyrabiała metryki w parafii św. Marii Magdaleny we Lwowie. Wypisywała najpierw z ksiąg metrykalnych nazwiska dzieci, których wiek odpowiadał Żydówkom z Łomny, a następnym razem prosiła urząd parafialny o odpisy tychże metryk, nie wtajemniczając księży w szczegóły. Tym sposobem dzieci w Łomnie przyjmowały nowe nazwiska (Relacja VII 172).
Część dzieci urzędowo kierował do domów sierot Wydział Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy, samorządy lokalne lub Rada Główna Opiekuńcza. Dla niektórych starały się siostry o urzędowe skierowanie i te były finansowane przez powyższe instytucje, resztę dzieci m. Getter bezpośrednio kierowała do sierocińców, gdzie koszty ich utrzymania pokrywały same siostry, względnie - o ile mogły - rodziny dzieci.
Najwięcej dzieci żydowskich ukrywały siostry w pięciu sierocińcach zgromadzenia w Warszawie przy ul. Chełmskiej, Hożej, Wolności (dwa zakłady), Żelaznej, i w kilkunastu podwarszawskich, liczących od 30-200 wychowanków. Te ostatnie niemal wszystkie założyła m. Getter po I wojnie światowej i usytuowała je w wyjątkowo pięknych okolicach, aby już samo miejsce dodawało uroku i ciepła zakładom, które miały stać się domami rodzinnymi dla wychowanków. Każdy z zakładów znajdował się w pewnym odosobnieniu, otoczony parkiem, lasem lub ogrodem, składał się nieraz z kilku budynków i posiadał obszerne zaplecze gospodarcze, co ułatwiało ukrycie zagrożonych. Zakład w Płudach na obszernym terenie leśnym posiadał 10 większych i mniejszych budynków, w których dzieci - podzielone na grupy, tak zwane rodzinki - miały do dyspozycji własny domek (Chochlik, Polonka, Rusałka, Zacisze, Izolatka, Klauzura).
Wielkim ryzykiem, graniczącym z bohaterstwem, było przewożenie dzieci żydowskich do zakładów Rodziny Maryi, ponieważ Niemcy kontrolowali pasażerów na dworcach i dokonywali rewizji w pociągach. Stąd też niejedną straszną chwilę przeżyły siostry wiozące dzieci. Te o wybitnie semickich rysach m. Getter oddawała do ukrycia u rodzin prywatnych, przeważnie w Milanówku. Wiele sióstr wtajemniczonych w tę akcję nieustannie kursowało z dziećmi żydowskimi, przewożąc je z Warszawy do domów zgromadzenia, do rodzin prywatnych, do szpitali warszawskich, zwłaszcza na Woli przy ul. Płockiej.
Siostra Janina Kruszewska wspomina, że wielokrotnie, gdy miała przewozić dziecko żydowskie, opanowywał ją straszny lęk przed niebezpieczeństwem. Kiedyś powiedziała do m. Getter: "Matusiu, ja się strasznie boję, na Dworcu Gdańskim są niemieckie kontrole". Wówczas m. Getter, aby dodać odwagi wylęknionej siostrze, powiedziała: "Zobacz, jakie to dziecko ma piękne, niewinne oczy". Niejednokrotnie siostry znajdowały się w wielkim niebezpieczeństwie. Żadna jednak z nich nie doznała z tego powodu represji, chociaż niejednokrotnie Niemcy rozpoznawali Żydówki (Relacje, VII 65, 162).
W zakładzie "Opatrzności Bożej" z Warszawy, przy ul. Chełmskiej 19, gdzie od 1942 r. obowiązki przełożonej pełniła s. Olga Schwarc, przebywało 180 dzieci, a wśród nich od 10 do 20 dzieci żydowskich. Znalazły tu schronienie m.in.: córka zamordowanych rodziców spod Łowicza, dwie dziewczynki: jedna po stracie rodziców błąkała się po polu i spała w psiej budzie, drugiej ojciec otruł się, a matka pracowała dorywczo; inna z uratowanych mieszkała po wojnie we Francji i utrzymywała kontakt z dawną przełożoną; były tu także małe dziewczynki - Maria i Halinka (Relacja, VII 53, VIII).
Siostra Ludwika Peńsko, wychowawczyni z Płud, zapisała w swym wojennym pamiętniku: "Matka Getter przed oddaniem mi pod opiekę grupy III-ej, w Płudach, w której była połowa dziewczynek żydowskich, powiedziała: 'Wiem, że siostra otoczy troską wszystkie dzieci... Nie mogę nikogo zmusić, ani nakazać pracy, gdzie w każdej chwili grozi śmierć. Wiedziałam, że siostra się zgodzi'. To mnie zobowiązywało".
W księgach ewidencyjnych i meldunkowych dzieci żydowskie figurowały jako sieroty polskie wyznania rzymskokatolickiego (zachowały się księgi w Białołęce, Brwinowie Płudach, Pustelniku - Marki, w Warszawie przy ul. Hożej. Najwięcej miał ich zakład wychowawczy w Płudach, przez który przeszło ponad 40 Żydówek, a w czasie Powstania Warszawskiego wśród 500 dzieci ewakuowanych z kilku sierocińców przebywało w piwnicach płudowskich około 100 żydowskiego pochodzenia.
Siostry pracujące w wojennych sierocińcach w Aninie, w domu ks. Marcelego Godlewskiego (1939) i w założonym przez Delegaturę Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Wawrze (1941), włączyły się w akcję niesienia pomocy dzieciom żydowskim. Jeden i drugi dom gromadził po 40 wychowanków, a wśród nich każdy ukrywał około 20 chłopców żydowskich. Pierwszą czynnością było zdobycie dla dzieci żydowskich nowych dokumentów, zmiana nazwisk, zaopatrzenie w metryki urodzenia. W tym celu siostry zbierały z różnych stron Polski katolickie metryki, w czym pomagał im ks. Marceli Godlewski, a także ks. Zygmunt Kaczyński.
Liczba dzieci żydowskich w sierocińcach przedstawiała się następująco: w Aninie - jak wspomniano wyżej - w sierocińcu Polskiego Komitetu Opiekuńczego - 20, w Aninie przy ul. Trawiastej - ok. 20, w Białołęce - 20, w Brwinowie przy ul. Konopnickiej i Szkolnej - po kilka, w Kostowcu - od 10 do 15, wśród nich Felicja Seifert, we Lwowie przy ul. Kurkowej - ok. 12, przy ul. Słodowej - 15, w Łomnie - od 22 do 26, w Międzylesiu "Zosinek" - ok. 17, w wieku od 8 do 11 lat, w Międzylesiu "Ulanówek" - od 12 do 15 dziewczynek, w Płudach - 40, w Pustelniku - 12, w Warszawie przy ul. Chełmskiej - od 10 do 20, przy ul. Żelaznej - ponad 15, w Instytucie Higieny Psychicznej przy ul. Wolność 14 - kilkanaście, w Samborze - 10 oraz kilkoro niemowlaków. W pozostałych sierocińcach liczba dzieci żydowskich była mniejsza, np. w Nieborowie k. Łowicza wśród 15 dziewcząt polskich - 1 Żydówka, kilka w Kołomyi, po 2 w Mircu i Podhajcach. Wskutek częstego przewożenia dzieci żydowskich faktyczna ich liczba była znacznie większa.
W wojennych sierocińcach we Lwowie - w domu generalnym przy ul. Kurkowej 45, pod opieką sióstr przebywało około 10 dzieci (wśród nich Ewa, Marysia, Lusia, Krysia, Janina Glińska), a w domu prowincjalnym przy ul. Słodowej 6, m. Janina Wirball, wikaria generalna, przygarnęła ponad 10. W akcji ratowania Żydów domy te współpracowały z RGO we Lwowie, z siostrami z placówek wschodnich, a także z m. Getter w Warszawie, która niejednokrotnie wspomagała cierpiące niedostatek siostry i ich sieroty darami materialnymi (Listy m. Janiny Wirball do m. Matyldy Getter - z lat 1942-1945, ARM AZ II 283).
Chłopców żydowskich lokowała m. Getter w sierocińcach zgromadzenia w Aninie, Białołęce i Kostowcu, także w Woli Gołkowskiej, a starszych przekazywała do zakładów prowadzonych przez michalitów, orionistów i salezjanów, zwłaszcza do Strugi. W ramach ukrywania Żydów współpracowały siostry z innymi zgromadzeniami żeńskimi, np. Siostrami Niepokalankami w Warszawie.

Wykazały największą odwagę i bohaterstwo
Ciekawe są drogi prowadzące dzieci żydowskie do zakładów zgromadzenia. Najczęściej, jak wyżej wspomniano, kierowała je m. Getter, wydziały opieki społecznej lub RGO, a do zakładów przewoziły siostry. Zdarzały się jednak wyjątkowe wypadki. Zrozpaczona matka przerzuciła swoje dziecko na teren zakładu w Płudach w dniu, kiedy Niemcy prowadzili Żydów do Henrykowa na rozstrzelanie. Danutę Rajską przywieziono do Płud w worku, znalazła tu także schronienie Janina Dawidowicz oraz inna dziewczynka wyniesiona z getta warszawskiego w pojemniku na śmieci. W Aninie, gdzie znalazło schronienie i ratunek około 20 chłopców, przywożonych z getta przez ks. Godlewskiego, było także niemowlę oderwane od martwej matki na placu egzekucji oraz dziewczyna posługująca się nazwiskiem Hanka Sokołowska i nowymi dokumentami, wyrobionymi jej przez ks. Zygmunta Kaczyńskiego z Warszawy, pod którego opieką na Nowogrodzkiej znajdowała się także jej siostra - Janina.
Do sierocińca we Lwowie przy ul. Kurkowej, 6-letnie dziecko przyprowadził franciszkanin lwowski. W internacie przy ul. Żelaznej wśród Żydówek w wieku szkolnym ukrywały siostry 3-letnią dziewczynkę z tatuażem hebrajskim na ciele, znalezioną w norce pod chodnikiem, oraz 4-letniego chłopca, którego przyniósł z getta gestapowiec, przekupiony złotymi dolarami przez ojca dziecka inż. Mieczysława Rynga (Relacja s. T. Reformai i Jana Wernika AZ VII 196, VIII 83). Do zakładu wychowawczego w Łomnie dzieci żydowskie przewoziła z Wydziału Opieki Społecznej m.st. Warszawy s. Blanka Pigłowska. W Mircu wychowywały siostry dziewczynkę, którą znalazł w lesie policjant, a w Podhajcach niemowlę podrzucone pod urząd gestapo. Do sierocińca w Samborze mieszkańcy kierowali dzieci żydowskie, cygańskie, w tym niemowlęta.
Dla wielu dzieci, także osób starszych, musiano często zmieniać miejsca ukrycia. Taką drogę przeszła Lidia Kleinmann, córka lekarza z Turki, z okupacyjnym nazwiskiem Maryla Wołoszyńska (obecnie mieszkającej w USA). Ojciec oddał ją pod opiekę sióstr Rodziny Maryi pracujących w szpitalu w Turce. Te przekazały ją do Lwowa pod opieką m. Janiny Wirball, stąd w 1942 r. oddano ją do szkoły sióstr w Łomnie; wraz z wysiedlonym zakładem "Łomna" znalazła się w Warszawie (1943), a podczas Powstania Warszawskiego przeżyła ewakuację wraz z dziećmi i siostrami do Kostowca (1944).
Technika przechowywania dzieci w przepełnionych zakładach Rodziny Maryi wymagała od sióstr nieustannego wysiłku, troski i czuwania, by uchronić wychowanki przed niebezpiecznymi rewizjami niemieckimi. W ukrywanie dzieci wtajemniczano jak najmniej osób, nawet z personelu zakonnego. Dzieci "o złym wyglądzie", o rysach wybitnie semickich, nie mogły swobodnie poruszać się na terenie zakładów. W chwilach niebezpiecznych były odosobniane. W Płudach, by nie zwracać na siebie uwagi innych dzieci, chodziły także na nabożeństwa.
Aby zatuszować rysy semickie, zakonnice wykazywały wiele inwencji i sprytu: bandażowały dzieciom głowy, nakładały na oczy lub nos opatrunki, utleniały włosy. Podczas wizyt niemieckich w zakładach w Aninie i Samborze wychowawczynie organizowały szybkie zabawy, aby uniemożliwić Niemcom rozpoznanie dzieci żydowskich. W Łomnie i w Płudach wyprowadzały dzieci na obszerny teren zakładu, a we Lwowie przy ul. Kurkowej jedną z dziewczynek o rysach typowo semickich chowano na czas kontroli pod beczkę. W razie wykrycia miała udawać niemowę. W Aninie zabandażowane dzieci kładziono do łóżek jako chore, a w Pustelniku przełożona wysyłała dziewczynki do kaplicy.
Dzieci żydowskie, początkowo wylęknione i nieufne, drżące na widok Niemców i każdy odgłos dochodzący z dziedzińca, z czasem nabierały zaufania i swobody. Siostry traktowały je na równi z polskimi dziećmi, starały się stworzyć im atmosferę rodzinną, by zapomniały o przykrych przeżyciach i grozie śmierci.
Czym była opieka siostry zakonnej dla nieszczęśliwych dzieci żydowskich, odsłania wypowiedź Żydówki, Małgorzaty Mirskiej-Acher, przebywającej w Płudach pod opieką przełożonej tego domu s. Anieli Stawowiak: "Matka Aniela... była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę, jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, Matka Aniela położyła mi rękę na głowie i powiedziała: 'W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może'. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy" (List Małgorzaty do m. Matyldy Getter, 4 czerwca 1960, New Jork).
Powyższą wypowiedź s. Anieli Stawowiak, przeniesionej w 1943 r. do Ulanówka, potwierdza oświadczenie prof. dr. med. Michała Telatyckiego, który wielokrotnie wizytował wzorowo prowadzony przez nią zakład w Międzylesiu. "Podczas okupacji, poza troską macierzyńską o chore dzieci, zapobiegliwością w zdobywaniu dla nich żywności, odzieży, leków, [...] wykazywała najwyższą odwagę i bohaterstwo, ukrywając w swym zakładzie ok. 12 dzieci żydowskich (wyjętych przez okupanta spod prawa) i ryzykując przy tym swoim życiem" (12 stycznia 1952, AZ II 215).
W Płudach siostry uprzyjemniały dzieciom wieczory przez organizowanie zabaw, gier, loterii fantowych i inscenizacji, jak również starały się dla nich o słodycze. Wyrabiały w nich poczucie godności człowieka, wyczulały na potrzeby bliźnich, w Kostowcu wskazywały na obowiązek niesienia pomocy i dzielenia się z drugimi tym, co mają; pod sierociniec bowiem przychodziły głodne dzieci żydowskie ukrywające się z rodzicami w lesie. Dbały też o ich rozwój intelektualny i wykształcenie, wszystkie dzieci chodziły do szkół prowadzonych przez siostry lub uczyły się w sierocińcach, a starsze uczęszczały na tajne komplety gimnazjalne w Kostowcu, Płudach i Warszawie.
Wypowiedź Marii Niklewicz rzuca światło na kształcenie dzieci żydowskich w Międzylesiu w zakładzie "Ostoja Zdrowia Dziecka". Po latach pisała: "Na terenie klasztoru, oprócz lekarki Żydówki, siostry ukrywały w tym czasie 10-letnią Alinę Koenigstein, córkę adwokata tego nazwiska i jego żony adwokatki. Miała ona lewe papiery jako Basia Rutkowska i nikt, nawet inne siostry i ksiądz kapelan, nie wiedzieli dla bezpieczeństwa, że to Żydówka. Matusia powiedziała mi o tym tylko dlatego, ponieważ prosiła mnie o to, żebym uczyła tę dziewczynkę w zakresie nauki szkolnej, a także za zgodą jej matki, która ukrywała się też u sióstr, ale w innym domu (niewierzącej), abym ją przygotowała do chrztu i I Komunii św., o co dziecko usilnie prosiło" (12 sierpnia 1968).

Wobec groźby śmierci
Ukrywanie dzieci żydowskich połączone było z ciągłą udręką, niebezpieczeństwem denuncjacji i zagrożeniem represjami. Wiadomość bowiem o ukrywaniu Żydów w domach zakonnych docierała do Niemców. Toteż zagrożone dzieci w jednym zakładzie przewożono do innych. W ten sposób Janina Dawidowicz, przebywająca w zakładzie płudowskim (od 11 lipca 1943 r.), jako prywatna wychowanka, pod nazwiskiem Danuta Markowska została przewieziona do zakładu "Łomna" w Warszawie przy ul. Wolność (27 stycznia 1944 r.). Matka Getter, przenosząc ją z Płud, zwróciła się telefonicznie do s. Tekli Budnowskiej, przełożonej Zakładu "Łomna" z pytaniem: "Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże". To był umówiony znak - zakonny szyfr - na oznaczenie dziecka żydowskiego. Na takie pytanie nie było innej odpowiedzi tylko -"tak" (Relacja, VII 85).
Poszukiwaną przez Niemców Danutę Rajską także wywieziono z Płud. Podobnie musiała być przewożona Maria Baczkowska z Bóbrki. Tamtejsze siostry oddały ją do ukrycia m. L. Lisównie we Lwowie, a ta przekazała m. Getter. Początkowo dziewczyna przebywała w Kostowcu, a kiedy rozpoznały ją dzieci w szkole, odwiozły ją siostry do m. Getter w Warszawie, gdzie uczęszczała do szkoły pielęgniarskiej.
Do końca okupacji wisiało nad siostrami niebezpieczeństwo śmierci. Siostrom w Płudach grozili Niemcy zamknięciem szkoły, wywiezieniem do obozu, rozstrzelaniem osób, które ukrywają Żydów. A pogróżki te nie były gołosłowne. Po wydaniu bowiem rozporządzenia Hansa Franka z 15 października 1941 r. i odezwie starosty Łowicza dr. Schwendera z 17 grudnia 1941 r. o karze śmierci dla Żydów opuszczających getto oraz na Polaków udzielających im schronienia i pomocy, Niemcy aresztowali wielu Polaków, dokonywali egzekucji na miejscu lub odsyłali do obozów. Nowe obwieszczenia w tej sprawie wydane przez dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski Ferdynanda von Sammern-Frankennegga 5 września 1942 r. i gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwika Fischera z 10 listopada 1942 r., ponownie groziły karą śmierci Żydom i wszystkim Polakom, którzy udzielają im jakiejkolwiek pomocy. Zagrożenie karą śmierci surowo egzekwowano, za pomoc Żydom zginęło wielu Polaków. Represje dotykały osoby bliskie zgromadzeniu. Irena Wincenciak, nauczycielka szkoły sióstr w Warszawie przy ul. Żelaznej, za pomoc udzieloną Żydom została aresztowana w 1943 r., osadzona na Pawiaku, a następnie wywieziona do Oświęcimia (ARM F-f-13, s. 246). W lesie kostowieckim miała miejsce egzekucja Żydów i Polaków, którzy ich ukrywali w Ojrzanowie (Relacja s. P. Grzegorczyk, VII 11).
Dom w Aninie przeżywał zagrożenie ze strony Niemców, a nawet szantażystów z marginesu społecznego. W bramie posesji sióstr Niemcy zabili zadenuncjowaną Żydówkę, która szła odwiedzić swoje dziecko. Dochodzenie skończyło się na rozmowie Niemców z przełożoną Apolonią Sawicką i ks. Marcelim Godlewskim. Jednak wizyty niemieckie powtarzały się często. W tych beznadziejnych chwilach przełożona wychodziła do Niemców, siostry szły do kaplicy na modlitwę, a wychowawczynie pozostawały przy dzieciach, organizując zabawy. Siostra Anna Korman wspomina, że na czas niemieckiej wizyty położyła obandażowanego chłopczyka do łóżka jako chorego. Po pewnym czasie przyszła sprawdzić, co się z nim dzieje. Kiedy zobaczyła, że dziecko drży ze strachu, a kołderka na nim aż faluje, zabrała go do grupy, by wśród dzieci i zabaw poczuł się bezpieczniej.
W Aninie dwaj osobnicy, podający się za członków konspiracji, wtargnęli w końcu 1943 r. do domu sierot, zażądali listy wychowanków, a następnie kontrolowali sale, pytając rozbudzone dzieci o nazwiska. Padały wówczas imiona i nazwiska o brzmieniu żydowskim. Dzieciom bowiem w Aninie nie zmieniano nazwisk. Osobnicy ci zażądali wysokiej sumy pieniędzy i grozili wysadzeniem domu w powietrze. Ostatecznie rozmówił się z nimi ks. prałat Marceli Godlewski. Prawdopodobnie dano szantażystom okup, ale przez długi czas dom żył w napiętej atmosferze. Nie byli to jednak ludzie z konspiracji, bowiem organizacje podziemne wzywały do pomocy Żydom i występowały przeciwko przejawom antysemityzmu i niewłaściwym postawom wobec Żydów. W 1943 r. wydano nawet szereg wyroków na szantażystów, którzy rekrutując się z marginesu społecznego, szukali własnych korzyści. Niekiedy ze strony samych Żydów groziło siostrom w Aninie niebezpieczeństwo denuncjacji.
Źródła przekazały fakty o dużej ofiarności, odwadze i poświęceniu sióstr, gdy chodziło o ratowanie zagrożonego życia. Z taką postawą spotykamy się w domu warszawskim przy ul. Żelaznej, przylegającym do getta, kiedy przełożoną była Teresa Stępówna. Od 2 lutego 1944 r. znalazła tu schronienie Inka, córka lekarza Józefa Szapiry (zginął w getcie w Kraśniku) i przetrwała do wyzwolenia. Ta 7-letnia dziewczynka, wyprowadzona z getta warszawskiego, ukrywała się w różnych punktach Warszawy, pewien czas nawet u szarytek. Do sióstr Rodziny Maryi oddała ją opiekunka Adela Domanusowa. "Tam znalazła - pisze Domanusowa - schronienie i życzliwe, ciepłe przyjęcie. Przełożona, jej sekretarka i katecheta, po rozmowie ze mną zgodzili się przyjąć dziecko nie bez ryzyka. Okazali się ludźmi o zacnych sercach i odwadze chrześcijańskiej. Pouczywszy Inkę, jak ma postępować, mało mówić, czuwali nad nią specjalnie; zwłaszcza przełożona, pod pozorem, że jest to chorowite dziecko, często odosobniała ją w momentach, gdy mogła się zdradzić nieznajomością prawd wiary czy praktyki religijnej" (Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945, oprac. Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna, Kraków 1966, s. 332).
Siostry ukrywały dzieci żydowskie nie tylko w sierocińcach, ale także w innych domach zakonnych: w Izabelinie - 6 dziewcząt (3 w wieku szkolnym), w Woli Gołkowskiej - 3 dzieci, w Międzylesiu "Nazaret" - 1 dziewczynkę, w Kołomyi - 2 do 4 dzieci. Poza tym sporadycznej pomocy udzielały dzieciom w Ostrej i Puźnikach, a w Mińsku Mazowieckim wraz z kapelanem ks. Stanisławem Wiśniewskim ukrywały przez kilka dni 3 chłopców w wieży kaplicy szpitalnej.

Ratowały, choć za to groziła śmierć (cz. 1)
Nasz Dziennik, 2008-03-10
O ukrywaniu Żydów, zwłaszcza dzieci, przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi w latach II wojny światowej
siostra Teresa Antonietta Frącek RM

Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat

Podejmując temat ratowania Żydów przed zagładą w czasie II wojny światowej, trzeba pamiętać, że zbrojna agresja Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września 1939 r., która wywołała jedną z najokrutniejszych wojen w dziejach ludzkości, miała na celu eksterminację Narodu Polskiego, skolonizowanie jego ziem i ich wchłonięcie przez III Rzeszę w myśl tradycyjnego programu pruskiego militaryzmu "parcia na wschód", uzupełnionego programem polityki nazistowskiej walki o "przestrzeń życiową". Niemieccy najeźdźcy nie mogli od razu zniszczyć Narodu Polskiego, realizowali swoje plany etapami poprzez niszczenie elity intelektualnej, grabienie zasobów materialnych, rolnych i przemysłowych; traktowali ziemie polskie jako źródło surowców i taniej siły roboczej.

Ludność żydowska, stanowiąca w okresie międzywojennym ok. 3,5 mln obywateli Polski, padła po agresji niemieckiej ofiarą hitlerowskiego terroru i jego polityki zagłady. Na przełomie 1939/1940 r. Żydzi zostali dotknięci licznymi atakami dyskryminacji ze strony okupanta, jak: usuwanie z pracy, zakaz uczęszczania do szkół, obowiązek noszenia żółtych opasek z gwiazdą, przymus pracy fizycznej. Momentem przełomowym było tworzenie izolowanych żydowskich dzielnic na okupowanych ziemiach Polski, Związku Sowieckiego, Czech, Jugosławii, Grecji, które stanowiły przejściowy etap w akcji totalnej zagłady Żydów, ułatwiały ograbianie ich z majątku, wyniszczanie głodem, uniemożliwienie łączności z ludnością aryjską.
W getcie warszawskim zamknięto jesienią 1940 r. wszystkie osoby uznane za Żydów w rozumieniu ustaw norymberskich, w liczbie ok. 410 tysięcy. W ciągu następnych dwóch lat zmniejszano jego granice, pogarszano warunki egzystencji, przesiedlano ludność żydowską z innych terenów tak, że liczba Żydów w getcie wzrosła do pół miliona, w tym 15 tys. bezdomnych dzieci. Brak źródeł zarobkowania, głód, ciasnota lokalowa, katastrofalne warunki higieniczne sprzyjały szerzeniu się chorób zakaźnych, wskutek których zmarło ok. 100 tys. ludzi. Decyzja masowej zagłady Żydów zapadła w 1941 r., w następnym roku Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy opracował "generalny plan zagłady" 11 mln Żydów w Europie. Na terenach Górnego Śląska, Kraju Warty, a zwłaszcza Generalnej Guberni Niemcy tworzyli obozy masowej zagłady Żydów, dowożonych niemal z całej Europy.

Organizowanie pomocy dla Żydów
Akcja likwidacji getta warszawskiego, rozpoczęta 22 czerwca 1942 r. pod kryptonimem "Akcja Reinhard", która trwała 9 tygodni, wywołała wstrząsające wrażenie. Tragedia Żydów wzbudziła nie tylko współczucie Polaków, apele polskiego podziemia do państw walczących z III Rzeszą, ale też czynną akcję pomocy. Kierownictwo Walki Cywilnej wydało odpowiednią odezwę, ogłoszoną w prasie podziemnej i powtórzoną przez rozgłośnię radiową BBC w Londynie. Powstało szereg organizacji, stowarzyszeń i ośrodków w celu ratowania Żydów. We wrześniu 1942 r. podjął działalność Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, przekształcony 4 grudnia 1942 r. w Radę Pomocy Żydom "Żegota", stanowiącą porozumienie kilku organizacji społecznych i politycznych, która funkcjonowała do końca okupacji.
Pomoc Żydom nieśli ludzie z różnych środowisk, ugrupowań politycznych, stanów i zawodów okupowanej Polski. Włączyło się w nią duchowieństwo diecezjalne i zakonne, żeńskie zgromadzenia zakonne, całe rodziny i osoby pojedyncze, realizując w tych nieludzkich czasach ideę chrześcijańskiej miłości bliźniego, niesienia pomocy ludziom znajdującym się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Spośród duchowieństwa zasłużyli się na tym polu ks. abp Adam Sapieha, ks. bp Karol Niemira, ks. Władysław Korniłowicz, ks. Jan Zieja, ks. Marceli Godlewski, ks. Antoni Czarnecki, ks. Ferdynand Machay i wielu innych kapłanów, a także dominikanie, franciszkanie, michalici, misjonarze, salezjanie.
Znane są bohaterskie karty ukrywania Żydów przez siostry zakonne z różnych zgromadzeń: benedyktynki, karmelitanki, niepokalanki, szarytki, szare urszulanki. Za przechowywanie Żydów 8 szarytek poniosło śmierć. Spośród rzeszy zakonnic zaangażowanych w akcji ratowania Żydów, zwłaszcza w Warszawie, "piękne karty zapisało sobie Zgromadzenie SS. Franciszkanek Rodziny Marii, kierowane przez szeroko znaną z tej działalności matkę Getter" (T. Prekerowa, Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie, s. 47). Ile dzieci mogło uratować się w klasztorach? Dotychczasowe obliczenia podające, że w około 200 klasztorach zakonnice uratowały ponad 1500 dzieci żydowskich (por. Ewa Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach..., Lublin 2001), nie są pełne i bardzo zaniżone.
Temat ratowania Żydów przez Polaków nie jest dostatecznie opracowany, wprawdzie próby zebrania dokumentacji, wspomnień i relacji były podejmowane w 1947 r., w 1964 r., a także w latach 70. i 80. przez Katolicki Uniwersytet Lubelski i Akademię Teologii Katolickiej w Warszawie, ale nie zostały doprowadzone do końca. To jest karta historii w dużym stopniu zaniedbana. Stąd też propaganda, zarzucająca Polakom obojętność wobec tragedii Żydów w czasie II wojny światowej, a nawet antysemityzm, znajduje wolne pole działania. Polacy nieśli różnorodną pomoc Żydom, zarówno klasztory, jak też osoby prywatne, rodziny, całe wsie, i to z narażeniem własnego życia - bo za to groziła śmierć.
Nie jest przesadą, że dla uratowania jednego Żyda potrzeba było pomocy ze strony przynajmniej 10 Polaków. Ukrywanie ich wymagało ogromnego wysiłku, ciągłej troski, nieustannego czuwania, pomocy wielu osób, i to w atmosferze lęku, terroru i ciągłego zagrożenia.
Jako przykład podam wypowiedź Żyda Gustawa Alef-Bolkowiaka, który ranny w potyczce pod Osą w powiecie opoczyńskim, tylko w czasie swojej choroby doznał pomocy 10 osób, także ze strony ks. Jana Gałęzy i s. Stefanii Miaśkiewicz z Rodziny Maryi oraz kilku lekarzy. "Oto ludzie, którzy jesienią 1942 r., w okresie zaostrzonego terroru ze strony okupanta, z narażeniem swojego życia i życia swoich rodzin - pisze autor - przyszli mi z pomocą". Ten sam płk rezerwy Wojska Polskiego podaje: "W roku 1943 brałem udział w ruchu podziemnym na Lubelszczyźnie. Tysiące uciekinierów z getta lubelskiego i innych rejonów Polski ukrytych było w lasach i po wsiach. Okoliczna ludność nie tylko dostarczała im żywności, ale i aktywnie pomagała w unikaniu obław hitlerowskich. Wielu zapłaciło za to życiem i wiele wsi zostało puszczonych z dymem przez okupanta, który pomoc ukrywającym się Żydom traktował na równi z udziałem w walce zbrojnej przeciwko niemu" (Gustaw Alef-Bolkowiak, ps. "Bolek", Podnoszę głos protestu, Wiedeń, "Ekspres Wieczorny", Warszawa, rok 33 (1968), nr 74, 26 marca 1968).
Oblicza się szacunkowo, że w akcję ratowania Żydów było zaangażowanych od 300 tys. do 1 mln Polaków, którzy z narażeniem swego życia i życia swoich rodzin udzielali Żydom schronienia, przewozili w bezpieczniejsze miejsca, dostarczali żywności. Uważali tę pomoc za akt ludzkiej życzliwości, obowiązek sumienia, podanie ręki człowiekowi skazanemu przez okupanta na śmierć; "ratował, kto mógł". Zresztą zdawano sobie sprawę, iż taki los czeka w kolejności także Polaków. Nie mówię tu o marginesie społecznym, który znajdzie się w każdym narodzie, nawet w getcie warszawskim działała osławiona przestępcza żydowska "13". Ale trzeba pamiętać, że jedynie w Polsce - za udzielenie Żydowi pomocy, podanie kawałka chleba czy też ukrycie - groziła kara śmierci. W żadnym innym kraju europejskim nie było takiej sankcji. Wielu Polaków za ukrywanie Żydów poniosło śmierć z rąk niemieckich.
Tragedia Żydów znalazła po wojnie głośny oddźwięk w całym świecie. Dużo się o tym mówi i pisze, nie zawsze obiektywnie. Ku czci ofiar holokaustu postawiono wiele pomników i tablic pamiątkowych, zaznaczono miejsca ich straceń, ich imionami nazwano wiele placów i ulic, otwarto muzea i izby pamięci, urządza się akademie i wygłasza referaty, organizuje się zjazdy i sympozja, dni pamięci i marsze pokoju - Marsz Żywych. I to jest słuszne. Nie można zapomnieć o tragedii Żydów w latach totalitaryzmu hitlerowskiego, o czym zresztą przypomniała także konferencja w Oslo pod hasłem: "Uratować pamięć holokaustu" - tych, którzy zginęli w latach wojny.
W Instytucie Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie płonie wieczny ogień, a w dalszej części muzeum - od siedmioramiennego świecznika odbijają się w lustrzanych płytach tysiączne płomyki symbolizujące ofiary holokaustu. Przy nastrojowej melodii wymieniane są nazwiska pomordowanych, w większości dzieci. Ich imiona są zapisane, a jeśli nawet nie, to świetliste płomyki upamiętniają ich ofiarę.
Od tego miejsca pamięci warto zwrócić myśl ku innym płomykom, ku tysiącom istnień ludzkich, ku Żydom uratowanym przez Polaków. Rozproszeni po całym świecie: w Anglii, Australii, Belgii, Francji, Italii, Izraelu, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, w Polsce, płoną ogniem życia, choć na ich temat niewiele się mówi i pisze, choć oni sami, przeżywszy gehennę wojenną, nie zawsze chcą powracać wspomnieniami do tych koszmarnych lat, nie publikują swoich przeżyć, choć niejednokrotnie okazują wdzięczność za uratowane życie. Mam tu na myśli dzieci uratowane przez Kościół katolicki, przez polskie zgromadzenia zakonne, a zwłaszcza przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.

Zgromadzenie Sióstr Rodziny Maryi wobec tragedii Żydów
Z akcją ratowania Żydów spotkałam się podczas opracowywania dziejów Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach II wojny światowej w 1973, a następnie w 1981 roku. Materiałów do tego zagadnienia prawie nie było. Nasze archiwa spłonęły w czasie Powstania Warszawskiego (1944), a archiwalia lwowskie uległy zniszczeniu podczas wysiedleń, tułaczki, wreszcie repatriacji. Zresztą nikt w czasie wojny nie rejestrował tej akcji. Dopiero zapoznanie się z problemem, po zebraniu ponad 300 relacji od sióstr Rodziny Maryi oraz około 100 relacji od zakonnic z innych wspólnot, księży i osób świeckich, można było poznać nazwiska uratowanych i odnaleźć ich ślad w nielicznych zachowanych księgach ewidencyjnych domów dziecka.
Z przeprowadzonych w latach 1971-1978 badań wynika, że siostry Rodziny Maryi uratowały w czasie okupacji niemieckiej ponad 500 dzieci żydowskich i około 250 dorosłych Żydów. Cyfry te nie są kompletne, raczej zaniżone, ale potwierdzone wiarygodnymi dowodami. Chociaż od wojny upłynęło 60 lat, to jednak nadal zgłaszają się osoby poszukujące miejsca swego ukrycia, których nazwiska dotychczas nie były rejestrowane. W związku z tym zwiększa się ciągle liczba dzieci, którym siostry uratowały życie.
Budzi się pytanie: jak to było możliwe, że siostry Rodziny Maryi uratowały tyle dzieci żydowskich, a także osób starszych? Przecież za to groziła śmierć. Kilka informacji o samym zgromadzeniu i jego działalności ułatwi zrozumienie, wyjaśni przyczyny, a zarazem efekt tej akcji.
Zgromadzenie o nazwie Rodzina Maryi, założone przez bł. ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego w Petersburgu w 1857 r., w północnej stolicy imperium rosyjskiego, a przeszczepione na ziemie polskie w 1862 r., szczególną opieką otaczało sieroty, dzieci ubogie i porzucone. "Zgromadzenie pragnęło stać się dla nich nową rodziną, zastąpić im ciepło utraconego ogniska rodzinnego i brak własnego domu". Przez 50 lat pod zaborem rosyjskim i w samej Rosji siostry prowadziły życie zakonne w ukryciu, działając na zewnątrz poprzez istniejące legalnie zakłady wychowawcze i opiekuńcze. W domach dla sierot, w szwalniach, w szkołach - zatwierdzonych przez władze rosyjskie, siostry prowadziły - obok legalnych programów - tajne nauczanie, chroniły dzieci i młodzież przed rusyfikacją i wynarodowieniem. Poza tym niejednokrotnie ukrywały polskich wygnańców syberyjskich, którzy zbiegli z miejsca zsyłki. Stąd też siostry miały duże doświadczenie na polu tajnych akcji oświatowych, narodowych i patriotycznych.
Przed II wojną światową Zgromadzenie Rodziny Maryi należało do grupy największych rodzin zakonnych w Polsce. Liczyło 1120 sióstr i 160 domów zakonnych (klasztorów), zorganizowanych w trzech prowincjach, z domami głównymi we Lwowie, Warszawie i Poznaniu (miało także osobne prowincje w Rumunii i Brazylii).
W działalności sióstr na czoło wysuwała się ich praca oświatowa i wychowawcza w 60 szkołach, 44 sierocińcach, 58 ochronkach, a także szeroko zakrojona akcja opiekuńcza, pielęgniarska i charytatywna w szpitalach i instytucjach opiekuńczych oraz w ambulatoriach środowiskowych. Duża liczba obszernych zakładów wychowawczych stwarzała dogodne możliwości dla ukrycia w nich zagrożonych działaczy polskiego podziemia i ich rodzin, a także dzieci żydowskich. Wprawdzie zgromadzenie w latach okupacji utraciło wiele domów i miejsc pracy, ale wczuwając się w potrzeby społeczne, zakładało nowe instytucje wychowawcze i opiekuńcze. Na miejsce utraconych sierocińców siostry otworzyły 13 nowych domów dla dzieci, a ogólna liczba ich wychowanków wzrosła z 3500 do 5000.
Poza tym cel, duchowość i charyzmat zgromadzenia, a także patriotyzm, poczucie więzi społecznych ze środowiskiem, którymi przeniknięte były siostry, predysponowały je do ratowania życia zagrożonych osób, także Żydów. W regule zakonnej założyciel zamieścił dwa ewangeliczne wersety, które inspirowały duchowość i działalność sióstr:
"Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć" (Mk 10, 45).
"Kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje" (Mt 18, 5).
Siostry realizowały swoje powołanie w duchu służby, na wzór Chrystusa, i wypełniały swoją misję w społeczeństwie poprzez pracę podejmowaną z poświęceniem w celu niesienia pomocy dzieciom opuszczonym i ratowania ich zagrożonego życia.
Wojna pociągnęła za sobą kolosalne zniszczenia materialne, olbrzymie straty personalne, tysiące zabitych i rannych; pozbawiła wielu ludzi dachu nad głową i środków egzystencji. Siostry Rodziny Maryi, chociaż na równi z całym Narodem odczuwały grozę wojny, to jednak nie ograniczały się tylko do troski o własne życie i mienie zakonne, nie zacieśniały swej pracy jedynie do funkcji wykonywanych przed wojną, ale wyszły poza ich obręb. Dostrzegły nowe potrzeby i nie pozostały wobec nich obojętne. Jedną z nich było niesienie pomocy Żydom.
Ratowanie Żydów w warunkach okupacyjnych to bardzo niebezpieczny odcinek działalności sióstr. Tragizm sytuacji powiększał fakt, że za pomoc Żydom - jak już wspomniano - groziła kara śmierci. I nie była to tylko pogróżka, ale realne zagrożenie, które stale wisiało nad domami i siostrami. Ta świadomość towarzyszyła ciągle wszystkim przełożonym i siostrom zaangażowanym w niesienie pomocy Żydom.
Akcja ratowania Żydów przez siostry Rodziny Maryi była z jednej strony spontaniczna, z drugiej - zorganizowana, kierowana przez przełożoną generalną matkę Ludwikę Lisównę (1874-1944), zamieszkałą we Lwowie przy ul. Kurkowej 45, i przełożoną prowincjalną matką Matyldę Getter (1870-1968), zwaną powszechnie "Matusią", która miała swoją siedzibę w Warszawie, w starym drewnianym budynku przy ul. Hożej 53. Przykład przełożonych działał najlepiej. Jednak odgórne inicjatywy władzy zakonnej zostały zrealizowane dzięki ofiarności i bezgranicznemu poświęceniu sióstr, które osobiście, dzień i noc, w domach dziecka i zakładach opiekuńczych dźwigały brzemię odpowiedzialności za bezpieczeństwo ukrywanych Żydów. Za przykładem i aprobatą władz zwierzchnich pomoc Żydom niosły siostry niemal we wszystkich domach zakonnych Rodziny Maryi. Brak informacji o ukrywaniu Żydów przez siostry w kraju Warty i w Prusach Wschodnich. W kraju Warty ich działalność została zniszczona przez Niemców, prowadzone przez siostry zakłady dla dzieci w Szamotułach (159 dzieci) i starców w Wieleniu (700 osób) Niemcy wysiedlili do Warszawy, przejmując te obiekty dla swoich potrzeb, inne zaś domy, łącznie z siedzibą Prowincji w Poznaniu, zlikwidowali, a siostry wywieźli do obozu w Bojanowie.
W Warszawie w akcję ratowania Żydów włączyła się całym sercem matka Matylda Getter, dom na Hożej, siostry i wszystkie wspólnoty zakonne, które znajdowały się w stolicy i w okolicznych miejscowościach. Dzieci żydowskie ukrywane były w domach dziecka prowadzonych przez siostry w Aninie, Białołęce, Brwinowie (2 domy), Międzylesiu (3 domy), Płudach, jak też w placówkach przeznaczonych dla sióstr starszych i chorych, a także umieszczane u rodzin prywatnych.
W akcji ratowania Żydów siostry współpracowały: z Wydziałem Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy, zwłaszcza z dyrektorem Janem Starczewskim, a po jego aresztowaniu z Antonim Chacińskim, z Janem Dobraczyńskim, kierownikiem Sekcji Opieki, i z Jadwigą Piotrowską; z Radą Pomocy Żydom w Warszawie, z Radą Główną Opiekuńczą we Lwowie, Podhajcach, Brzeżanach, Turce, Samborze, z lekarzami szpitali m.in. we Lwowie (z prof. Gröerem i dr Heleną Krukowską), w Krasnymstawie, Mińsku Mazowieckim, w Warszawie przy ul. Płockiej, z ks. prałatem Marcelim Godlewskim, proboszczem parafii Wszystkich Świętych, z wieloma osobami z konspiracji, z księżmi proboszczami na placówkach wiejskich. Współpracowały też z innymi zgromadzeniami żeńskimi i męskimi. Zagrożone dzieci od sióstr niepokalanek z domu warszawskiego przy ul. Kazimierzowskiej s. Stefania Miaśkiewicz przewoziła do domów Rodziny Maryi przy ul. Hożej i Żelaznej.
O ukrywaniu dzieci żydowskich przez siostry Rodziny Maryi pisali: Władysław Smólski w trzech swoich książkach: "Losy dziecka" (1961), "Zaklęte lata" (1964) i "Za to groziła śmierć" (1981), Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna w publikacji "Ten jest z ojczyzny mojej" (1966), Stanisław Wroński i Zofia Zwolakowa w książce "Polacy Żydzi 1939-1945" (1971), Zofia Szymańska w pamiętniku "Byłam tylko lekarzem" (1979). Drobne informacje podali na łamach prasy: Gustaw Alef-Bolkowiak (1968), Jan Dobraczyński (1970), Jan Habdank (1968), Stanisław Podlewski (1967, 1969), Małgorzata Jaworska i Mirosław Machnacki (1978), Aleksandra Mianowska (1981), Andrzej M. Wrzeszcz (1983), Ewa Kurek (2001).